poniedziałek, 7 października 2013

M. - i co się może wydarzyć

Powiem tyle - miałam niezłą frajdę, pisząc to oto króciutkie opko i przyznam, że jak na całkowity brak weny i konwencji na ciąg dalszy nie jest tak źle - choć, oczywiście, może być lepiej. ^^

Był piękny, bajeczny poranek, gdy ona - unosząc swoje delikatne, okolone czarnymi i długimi rzęsami powieki - obudziła się. Gdy uniosła swą kształtną głowę, za oknem zaśpiewał ptak, rad z tego, że widzi ją w dobrym humorze. Ona uśmiechnęła się do niego promiennie, ukazując białe ząbki i przeciągając się leniwie. Taak, to był piękny dzień, pierwszy tydzień wakacji.
Wstała i poszła do łazienki, a jej lekki krok przypominał taniec. Na twarz, która i tak nie potrzebowała żadnych udoskonaleń, nałożyła lekki makijaż - czarną kredką podkreśliła duże, niebieskie oczy, a na pięknie wykrojone usta nałożyła błyszczyk. Aksamitna, lekko zarumieniona skóra nie potrzebowała ani podkładu, ani niczego, co ukrywałoby wszelkie niedoskonałości, bo, oczywiście, ich nie miała.
Przez chwilę przyglądała się sobie krytycznie, by po chwili stwierdzić, że wygląda odpowiednio. Ani wyzywająco, ani też blado. Powróciła do sypialni i wyciągnęła z szafy rurki, które podkreślały jej długie, zgrabne nogi oraz błękitny top. Na nogi natomiast założyła czarne trampki z firmy Convers, a długie, złociste włosy związała w wysoki kucyk.
Już przygotowana zeszła na śniadanie, które okazało się być jajecznicą, którą zrobiła jej współlokatorka, Carmen. Dziewczyna uniosła głowę znad patelni i rozpromieniła się, widząc swoją przyjaciółkę.
- Cześć - przywitała się z uśmiechem. - Dobrze się spało?
- Lepszego miejsca do spania nie mogłam mieć! Serio! - odpowiedziała M. z ożywieniem i klapnęła na krzesło. - Mam ci pomóc?
- Och, nie, nie trzeba. Już i tak kończę. - Carmen wyjęła z półek dwa talerze oraz sztućce, po czym postawiła je na stole razem z jajecznicą i herbatką, by jej współlokatorka sama się obdzieliła.
- Mam nadzieję, że będzie ci smakować - powiedziała i sama usiadła do stołu, zabierając się do swojego śniadania.
- Dziewczyno, przecież to jest genialne! - zawołała z uznaniem M. - Serio, robisz najlepszą jajecznicę w całym Nowym Jorku!
Carmen zarumieniła się lekko i stwierdziła w myślach, że rzeczywiście, danie wyszło jej nadzwyczaj dobrze. Może to właśnie zasługa jej nowej współlokatorki  i dawnej przyjaciółki, która na niemal wszystkich wywierała tak pozytywny wpływ? Dziewczyna by w to nie wątpiła, bo M. była szczera jak złoto i do tego taka przemiła, delikatna i wrażliwa. Prawdziwy anioł z niej, pomyślała i uśmiechnęła się mimowolnie. Poprzednia współlokatorka była okropna, lecz Carmen nie miała serca, by ją wyrzucić. Dopiero po jakimś czasie niechciana domowniczka wyprowadziła się z mieszkania, a jej miejsce zajęła M., której pojawienie się było dla właścicielki mieszkania niemal zrządzeniem Opatrzności. Wcześniej wręcz nie dawała sobie rady z całą tą bieganiną, z trudem nadążając za uczelnią, pracą i swoją starą, wiecznie czepiającą się współlokatorką.
Po chwili obydwie skończyły jeść śniadanie, co przyśpieszyła wesoła rozmowa. Carmen włożyła naczynia do zmywarki i chciała porozmawiać z M., lecz ta już zniknęła. Dziewczyna wybiegła z mieszkania i ruszyła na spotkanie ze swoim chłopakiem: Alexem. Znali się od dwóch miesięcy, lecz już na początku wiedzieli, że jest to miłość od pierwszego wejrzenia - wystarczyło jedno spojrzenie, by pokochali się na zawsze.
- Cześć - uśmiechnęła się M., rzucając swojemu chłopakowi na szyję. - Tęskniłam, wiesz?
- No cóż, to musi być prawdziwa obsesja, skoro nie widzieliśmy się jeden dzień. Ba, kilka godzin!
Obydwoje wybuchnęli radosnym śmiechem.
- To co? Idziemy do kina? - spytała dziewczyna.
- Przecież się umówiliśmy, co nie?
Alex objął M. w pasie i obydwoje  ruszyli w stronę kina - szkoda, że M. nie wiedziała, co ma się wydarzyć w najbliższej przyszłości...

A teraz zagadka. Kto zgadnie, jak ma na imię główna boCh... pardon, bohaterka? Nawet jeśli bym się zmusiła, nie umiałabym napisać czegoś w iście aŁtoreczkowym stylu. Uznałam więc, że połączę fabułę blogasków z dość... poprawną pisownią. Miłe doświadczenie, jak na mały trening. ^^

środa, 25 września 2013

Cześć, jestem Ira i właśnie robię z siebie idiotę

No dobra, Ira, w końcu założyłaś tego bloga, by coś pisać, prawda? Publikować, pisać, zastanawiać się, pisać, ogarniać, pisać... pisać. Czyż nie? Więc zabierz się do pisania.
Ale nie mogę!
Dlaczego? Jesteś typem anty-samorozwijającym się, a pracowita osoba z Ciebie żadna. Potrzebujesz motywacji, a w Twoim przypadku nie przyjdzie sama. Przynajmniej zobaczysz, jaki z Ciebie antytalent, także pod względem pisaniny.
W sumie... a jeśli się ośmieszę?
Wierz mi, że aż tak źle nie jest. Co z resztą widać. W każdym razie, fabularnie możesz leżeć, ale opd względem reszty jesteś prawdopodobnie bez zarzutu.
Serio?
Serio. Więc, z łaski swojej, ogarnij się i zacznij pisać.
Dobra. Dzięki, moja lepsza strono.
Nie ma za co. W końcu jestem Tobą, co nie?
Też racja.

Taki wstęp, by wyjaśnić, dlaczego założyłam tego bloga. Po pierwsze, z powodów, jakie zostały wymienione wyżej, ale też dlatego, by nabrać do siebie dystansu i przy okazji dostać opinie od osób, które są lepsze i o wiele bardziej doświadczone ode mnie. Zwykle nie publikuję swoich prac, a raczej podaję je w zupełnie innej formie, a chciałabym się doskonalić nie tylko w jednym kierunku.
Poza tym, co mi szkodzi? No właśnie.

Na początek małe ćwiczenie.

- Małe ćwiczenie... pisania - powtórzyłam powoli, patrząc się w ekran monitora bezmyślnym wzrokiem. Przez chwilę siedziałam nieruchomo, by w końcu trzasnąć otwartą dłonią o blat biurka. Nosz kurde! Ira! Ogarnij się i zacznij coś pisać! Fajnego! Zdumiewającego! Rozkładającego na te przysłowiowe łopatki!
Nie muszę dodawać, że na nic się to zdało, a moja głowa nadal była pusta. Był to jeden z defektów mojego zmysłu artystycznego: o ile w sytuacjach, gdy z kimś pisałam, wszystko szło szybko i zgrabnie, to teraz, gdy trzeba było wymyślić coś samemu, nie było nic. Dla niektórych skrobnięcie dłuższego opowiadania było pestką, tymczasem dla mnie, pisarczyny od siedmiu boleści, zadanie takie było po prostu trudne.
Gapienie się w monitor także nie przynosiło efektów. O ile śmianie się z durnych obrazków na kwejku (na którym notabene byłam tylko kilka razy w moim internetowym życiu, ale to szczegół) czasami dawało natchnienie, to widok białej (lub pikselowej, jak kto woli) kartki papieru przynosiło niekiedy silny niepokój, a czasem i strach typu nie-wiem-kompletnie-co-napisać. Fajnie.

*patrzy z zadowoleniem na pierwszy post na blogu, po czym z satysfakcją klika w ikonę "Opublikuj"*